Plac Zwycięstwa 2, 90-365 Łódź
15 lat doswiadczenia w pr komunikacji magda skibka pln design group 2

15 lat minęło. Jak jeden dzień

Kiedy wczoraj uświadomiłam sobie, że właśnie minęło mi 15 lat jak pracuje zawodowo jako PRowiec to muszę przyznać, że lekko się przeraziłam. Czym? Przede wszystkim, że ten czas tak szybko leci i tym, że ja tego w ogóle nie czuję… Co prawda skłoniło mnie to do powrotu pamięcią do moich początków. Do wspomnień… porażek, sukcesów, zmian i decyzji. Czy masz też czasem tak – że zastanawiasz się, co byś robiła teraz i w jakim byś była miejscu, gdybyś te 15 lat temu podjęła zupełnie inną decyzję? Czy żałuję, że 15 lat temu zapukałam do drzwi agencji mieszczącej się przy Andrzeja Struga 78 w Łodzi?

PR Manager? To taka Pani ze zdjęć z gwiazdami na ostatniej stronie magazynu VIVA

Jeśli myślisz, że od początku wiedziałam, kim chcę zostać i pukając do drzwi tej agencji wiedziałam, co to za praca… ABSOLUTNIE NIE MIAŁAM POJĘCIA. No dobra kojarzyłam podpis „PR Manager marki X” na tych ostatnich stronach magazynu GALA (pamiętasz jeszcze ten tytuł?) albo VIVA. Tam zawsze było zdjęcie Pani PR Manager z jakąś znaną osobą. Takie miałam wyobrażenie o sobie wtedy. Wiecie… miałam 18 lat, byłam świeżo po maturze. Umówmy się – kiedy kończymy szkołę to może o całkach, kwasach i fotosyntezie wiemy dużo, ale o życiu… O życiu nie wiemy nic. No więc postanowiłam znaleźć sobie pracę i jednocześnie studiować. Ktoś mi podpowiedział – idź do Urzędu Pracy i faktycznie tak zrobiłam. Pierwsza oferta – pamiętam jak dziś „Mam dla Pani ofertę w jakiejś agencji Peer w Łodzi. Proszę się tam zgłosić”. Wróciłam do domu, zadzwoniłam. Umówiłam się na spotkanie i faktycznie na drugi dzień pojawiłam się pod wskazanym adresem. Cholera to biuro zrobiło na mnie wrażenie. Wyglądało tak prestiżowo… Wiecie jestem dzieckiem z pokolenia seriali typu Ally McBeal, czy Sex w wielkim mieście i … Magda M… Miałam krótkie spotkanie z szefową. Powiedziałam jej wprost, że nie wiem nic, ale chcę się dowiedzieć wszystkiego. Przyjęła mnie. 05 listopada 2007 roku zaczęła się moja przygoda z PRem. Nie dałam po sobie poznać, że jestem spanikowana – poker face od pierwszej minuty. Nie byłam od parzenia kawy, czy mycia kubków. Zostałam już wrzucona na głęboką wodę. Pamiętam pierwsze zadanie… wydrukowanie raportu z publikacji od stycznia do listopada i zbindowanie. Co mogło się nie udać. WSZYSTKO. Od pomieszania kartek, po złe ich ułożenie np. białą kartką od spodu, a nie za drukiem po fakt, że wszystko trwało ponad 3 godziny i na koniec jak Klient to dostał, otworzył, żeby przejrzeć to bindowanie puściło i wszystkie kartki wystrzeliły jak z procy. Nie zwolnili mnie. Wpadek miałam od groma, ale cały czas się uczyłam. Obserwowałam, słuchałam, czytałam. Stawałam na rzęsach. Trzymałam się tej roboty, bo naprawdę ją lubiłam. Dobrze się tam czułam, lubiłam jej nieprzewidywalność. Dostałam szansę sprawdzenia się w różnych obszarach – od budowania całego działu New Business (Tak… ja… zero wiedzy o PR i strategiach a musiałam nawijać makaron na uszy) po organizację eventów (Był etap w moim życiu, kiedy kochałam to – byłam królową wycen i negocjacji), aż trafiłam na projekty PR. Wspierałam zespoły przy pracy z Klientami — od relacji z mediami po całe zaplecze marketingowe. To była dopiero szkoła życia. Trochę przeskakiwałam między tematami. Od rana zajmowałam się firmami farmaceutycznymi, po kilku godzinach IT, a później… branża mięsna… Następnie w firmie zaczął naturalnie formować się dział obsługi marek wnętrzarskich, do którego dołączyłam. Czy od razu poczułam miłość do tej tematyki? Nie…

Ja & wnętrza. To skomplikowane

Na początku w ogóle tego nie traktowałam jakoś poważnie. Kolejne zadanie, kolejny Klient. Coś nowego. Jazda. Fakt miałam nosa do fajnych tematów i naprawdę już wtedy zaczęłam nawiązywać relacje z dziennikarzami. Zaczęli mnie kojarzyć. Wyrobiłam sobie opinię tej, która reaguje na meila w sekundę. Dosłownie po 3 minutach dziennikarz już często miał materiały na swoim mailu (byliśmy pierwszą agencją w Polsce, która przeprowadziła badanie wśród dziennikarzy i zapytała ich czego oczekują od PRowca!). Chwalili mnie, pisali miłe wiadomości. Niektóre trafiały do mojej szefowej. Od tego momentu brałam pod swoje skrzydła marki wnętrzarskie, a jak ktoś z moich kolegów/koleżanek z agencji miał problem z publikacjami – wtedy wchodziłam JA. Cała na biało. Wtedy zrozumiałam, co to właściwie oznacza BUDOWAĆ RELACJE. Miałam też wpadki… oj miałam. Pamiętam do dzisiaj telefon od jednej z dziennikarek (nadal pracuje, ale już w innym tytule, widujemy się często przy okazji różnych wydarzeń), gdzie ostro pocisnęła mój brak kompetencji, bo nie wysłałam jej zdjęć na czas. Przez to kilkustronicowy materiał nie poszedł do druku. Przez kilka miesięcy nasza relacja się mocno ochłodziła. Nie będę ukrywać — dojechało mnie to. Pierwsza awaria i to na taką skalę, poczułam się wciśnięta obcasem w ziemie. Miałam natomiast bardzo fajną i wyrozumiałą szefową. Nasze drogi się rozeszły, ale to ona wszystkiego mnie nauczyła. Dużo z resztą z tych nauk mam do dzisiaj w sobie, przesiąkłam nimi. Wracając jednak do tych wnętrz. Mimo tych sukcesów, zadowolenia Klientów nie rozkochałam się w tej tematyce. Magazyny i portale przeglądałam, bo musiałam być na bieżąco. Nie wczuwałam się. Do czasu. Pomagałam jednej z firm z branży łazienkowej zorganizować event. Premiera nowej kolekcji ceramiki łazienkowej – gość specjalny włoski projektant, twórca tej kolekcji. Nic specjalnego, kolejny event. Do czasu kiedy nie wsłuchałam się w to, co mówił o designie i projektowaniu. Stałam jak zahipnotyzowana. Antonio Citterio pomógł mi zrozumieć ten świat. Projektowania, designu. I tak się zaczęła MOJA RELACJA z wnętrzami.

W internecie NIC nie ginie. Dowód? Październik 2010, Citterio Night. Foto: Błażej Pszczółkowski.

Żeby jeszcze bardziej zrozumieć, o czym mówił Citterio – poleciałam z dziennikarzami do Mediolanu na targi iSaloni. Kwiecień 2011. Na pewno znacie to uczucie, kiedy wreszcie możecie zobaczyć coś na własne oczy, o czym do tej pory tylko czytaliście albo ktoś Wam mówił.

Całe szczęście był wtedy Facebook i postanowiłam wrzucić kilka zdjęć…

Pamiętam, jak dotarliśmy do SUPERSTUDIO PIU. Tam pierwszy raz zobaczyłam projekty Toma Dixona. Przepadłam. Od tego momentu stałam się jego ogroooomną fanką, a spełnieniem moich marzeń było spotkanie z nim w 2018 roku podczas Warsaw Home.

Tu z pomocą przyszedł niezastąpiony redaktor – Arkadiusz Kaczanowski. Do dziś mi głupio… On mi zdjęcie zrobił, ale ja byłam tak pod wrażeniem tego spotkania, że zapomniałam odwzajemnić przysługę. Arku, mam nadzieję, że nie masz mi tego za złe.

No dobrze skoro już poznałaś początek mojej historii z wnętrzami. Jakby się zastanowić to mężczyźni mieli duży wpływ na moją drogę zawodową. Bo był ktoś jeszcze. Janusz Kaniewski. Co to był za człowiek! Praca z nim była niesamowita i myślę, że jeszcze o tym kiedyś napiszę osobny tekst. Pracowałam z Januszem przy okazji jednej z premier dla mojego Klienta. I znowu. To spojrzenie na projektowanie, wzornictwo i rozumienie designu. To jest coś, czego niestety nie potrafię opisać. Żałuję, że wtedy nie było mody na robienie zdjęć, bo nie mam takiej pamiątki z tych naszych spotkań. Na swoim dysku mam tylko kilka zdjęć z jednego z naszych wydarzeń. Jak dobrze pamiętam – Warszawa. Foto: Błażej Pszczółkowski.

Co było dalej? W tej agencji pracowałam 6 lat i 6 miesięcy. Współpracowałam z wieloma, wieloma genialnymi markami. Co ciekawe na przestrzeni tylu lat – wielokrotnie nasze drogi się krzyżowały. Z niektórymi spotkałam się nieraz. Po tych kilku latach przyszła potrzeba zmiany. Chociaż nie ukrywam, że to były bardzo ciekawe czasy. Naprawdę! Poznałam mnóstwo niesamowitych ludzi, zwiedziłam wieleeee pięknych miejsc i realizowałam świetne projekty!

Założyć swoją agencję, czy po prostu ją zmienić?

6 lat i 6 miesięcy doświadczenia. To z jednej strony dużo i nie… Za dużo na pracę w jednym miejscu. Wiecie, dla zdrowia psychicznego warto zmienić czasem otoczenie. Brutalne, ale prawdziwe. Ja tego potrzebowałam. Ale co dalej? Założyć swoją agencję? Tak podpowiadali mi inni, ale ja nie czułam się gotowa. Byłam dzieciakiem, który miał sporo realizacji na swoim koncie, kontaktów, sukcesów, ale to nie był ten moment. Pojawiła się inna agencja. Pracę dostałam w zasadzie od razu. Po wysłaniu jednego CV i jednej rozmowie. Z perspektywy czasu uważam, że za szybko. Nie miałam przerwy między jedną agencją a drugą. Chociaż miesiąca, żeby odpocząć. A wiecie, jak jest w nowej pracy. Chcesz się pokazać, więc wpadasz w ten wir. Tu trafiłam do działu zajmującego się dużym deweloperem. Klient marzenie, ale też jazda bez trzymanki. Nie czułam się tam dobrze. Z jednej strony wyniosłam inne standardy pracy, inne podejście do Klienta i w ogóle do PR, a z drugiej nie do końca było mi po drodze ze specyfiką tego miejsca. Nie było między nami flow, ale tam też się sporo nauczyłam. Przede wszystkim, jeśli chodzi o samo podejście do biznesu i patrzenia szeroko na tematy. To tam zrozumiałam, czym jest synergia w biznesie i jak jej szukać. Wyniosłam też przyjaźnie, które trwają do dzisiaj. Więc nie można powiedzieć, że ten czas był zmarnowany. Uczę się na błędach. Dałam sobie kilka miesięcy odpoczynku i w moje głowie pojawił się TEN pomysł.

Let’s do this girl! PLN Design Group – historia nowożytna?

Nie chciałam robić tego sama. Czemu? Chyba, aż tak w siebie nie wierzyłam. Poza tym nie lubię działać w pojedynkę. Być może już gdzieś słyszałaś historię powstania PLN Design Group. Zapukałam do drzwi moich przyjaciół i sprzedałam im pomysł. Weszli w to. Zaczynaliśmy od zera. Nie mogłam przecież oficjalnie chwalić się z kim pracowałam, bo te firmy miały podpisane umowy z moimi poprzednimi agencjami. Fakt. Patrzyłam na to wszystko kolorowo. To były inne czasy. Inne czasy funkcjonowania jako firma i w ogóle dla branży PR w Polsce. Wiedziałam na pewno, że chce iść tylko w tematykę wnętrz, architektury i design. Co mi to dało? O tym przeczytacie w moim wcześniejszym felietonie „Specjalizacja w branży architektonicznej”.

Te 7 lat to istny rollcoaster. Rozkręcanie biznesu od zera, gdzie chcąc nie chcąc byłam liderem, więc głowy w piasek nie mogłam chować za często. A jak to młodzi to ambitni więc od razu postanowiliśmy rozkręcać jeszcze jeden obszar. Przypomnę trzy osoby – dwa brandy. Roboty po pachy tu i tu. Pomysłów tysiące. Więcej i więcej. Gdyby ktoś wtedy nam za nie płacił – dzisiaj pływałabym jachtem. Były wzloty i upadki. Trudni i stresogenni Klienci. Zastanawianie się „rzucić papierem” czy jednak wytrzymać, bo kasa… Oh gdybyś przeczytała nasze wszystkie historie… takie „True Story About PLN Design Group” to gwarantuję – zadawałabyś sobie jedno pytanie — JAK TO JEST MOŻLIWE?

Nie każda decyzja była dobra, ale wiele z nich było jednak słusznych. Dlatego PLN Design Group nadal jest. Chociaż przypomnę sobie jedno z pierwszych spotkań z potencjalnym Klientem. Fabryka pod Wrocławiem. I w zasadzie Klient nie rozumiał, dlaczego chcemy pieniądze za usługę… takich spotkań było jeszcze kilka. Boże jak to wkurzało. Najbardziej ten czas podejmowania decyzji. Wielkie marki, spotkania były baaardzo udane. Wracaliśmy z nich nakręceni. Jeden, dwa dni. Tydzień, trzy tygodnie. Cisza. Nie wszystko wyglądało tak jak w moim planie, musiałam się mierzyć z porażką. To mnie sporo nauczyło. Mniej spiny, w myśl zasady „mniej wyje**** a będzie Ci dane”. Obiektywnie to nam się sprawdzało i sprawdza nadal.

Jednak mamy to szczęście, że tych sukcesów na naszym koncie jest znacznie więcej. Przede wszystkim Klienci zaczęli sami się do nas odzywać – tak zbudowaliśmy naszą markę, że jak przychodzą do nas to są już pewni, że chcą Z NAMI PRACOWAĆ. Kolejna kwestia – z naszymi Klientami pracujemy po kilka lat. Nieraz słyszałam, że jakość i perfekcja jest u mnie wykręcona do granic, że tak jak ja nie pracują inni, że ukręcam sama na siebie bata. Być może. Z drugiej jednak strony nie chciałabym nigdy, żeby ktoś, mówiąc „PLN Design Group” albo „Magda Skibka” pomyślał „słabizna, tylko wyrzucone pieniądze”. I to chyba jest właśnie świadome budowanie biznesu, a moja autentyczność jest w tym, że nie lukruję i nie próbuję się podlizać na siłę. Pracuję z tymi, których lubię i podziwiam. Tego się przede wszystkim nauczyłam przez te 15 lat. Nie „work-life-balance” a szacunku do siebie samej, swojej pracy i doświadczenia.

I wracając do pytania z początku „Czy żałuję, że 15 lat temu zapukałam do drzwi agencji mieszczącej się przy Andrzeja Struga 78 w Łodzi?”. Nie. Rollcoaster to właściwe określenie tych 15 lat, ale dzisiaj jestem w takim miejscu, w którym czuję się dobrze. Robię to, co lubię i na moich zasadach. A ostatnie tygodnie jeszcze bardziej mnie w tym utwierdziły. Trafiają do mnie opinie osób, które słuchały mojego podcastu „Spokojnie o wnętrzach”, widziały mój live u Przedsiębiorczy Architekt czy brały udział w moich konsultacjach i szkoleniach. To dodaje skrzydeł.

Moja praca jest moją pasją, a ja jestem od 15 lat we właściwym miejscu.

Ten dzieciak to ja. Po jednym z eventów. 10 lat temu


Magda Skibka — specjalistka ds. komunikacji i wizerunku marek z branży wnętrzarskiej i architektonicznej. Od 2015 roku zarządza agencją butikową PLN Design Group. Szkoli, doradza i projektuje komunikację.


Zobacz również: Konkurs dla architektów. Czy warto je organizować? Czy warto brać w nich udział? I Komunikację i wizerunek niszczy brak cierpliwości